Neuroprawo i zdradziecki mózg

Prawnicy budzą trwożne obrzydzenie. Powinni lobbować za ustawą zakazującą czytania powieści Johna Grishama (zresztą świetnych), po których czytelnikom wzrasta ciśnienie na dźwięk słowa "adwokat" i pojawia się chęć wysadzenia w powietrze najbliższej kancelarii prawniczej. Sam zaś Grisham niech zostanie obwołany wrednym ptakiem, co kala własne gniazdo zawodowe.


Pojawia się nowa odmiana prawnika, która być może poprawi ten fatalny wizerunek - neuroprawnik. Korzysta z dowodów zgromadzonych w ludzkiej psychice, co jednak nie ma wiele wspólnego z psychiatrią. Raczej z neurofizjologią.
Wciąż modne jest korzystanie z wariografu, znanego lepiej jako "wykrywacz kłamstw", co jest nazwą całkowicie głupią i dezinformującą. Wyniki badań na tym urządzeniu są tak niemiarodajne, że chyba nigdzie na świecie nie są traktowane przez sądy jako dowód. Nic dziwnego - one wcale nie pokazują, czy badany delikwent kłamie.
Okazuje się, że jednak można zmierzyć, czy człowiek mówi prawdę - poprzez skanowanie mózgu, w dużym uproszczeniu przypominające rezonans magnetyczny. Nie zagłębiając się w szczegóły warto tylko dodać, że jeszcze kilkanaście lat temu nikt o tym nie myślał.

Najciekawsze jest to, że odradza się przy okazji tych badań dawno pogrzebana na cmentarzu naukowych pomyłek koncepcja "urodzonego przestępcy", opracowana w XIX wieku przez Cesare Lombroso, w wyniku wieloletnich badań. Ten włoski psychiatra i kryminolog dowodził, że potencjalnego przestępcę da się zidentyfikować po pewnych cechach anatomicznych i psychologicznych. Teoria została z czasem obalona - nadchodzi moment, by wstydliwie zapytać, czy aby słusznie?

Ciekawe, czy jakiś naukowiec widzi zastanawiające podobieństwo osiągnięć neurobiologii do zakurzonych i odstawionych do archiwum staroświeckich idei?



Komentarze

Popularne posty